Strona główna  |  Wydawnictwo  |  Wydania cyfrowe  |  Kontakt  |  Reklama

 
Ludzie branży

»

A  |   B  |   C  |   D  |   E  |   F  |   G  |   H  |   I  |   J  |   K  |   L  |   M  |   N  |   O  |   P  |   R  |   S  |   T  |   U  |   W  |   Z  |   Ł
Grocholski Artur - sylwetka
Marzy o prowadzeniu rodzinnej, wielopokoleniowej firmy turystycznej. Sukcesy są jeszcze przede mną.

Dla Artura Grocholskiego wybór kariery w turystyce był kontynuacją młodzieńczych pasji. Choć dla turystyki przerwał rodzinną tradycję pracy na kolei, nikt nie ma mu tego za złe. Bowiem dzięki ciągłym podróżom jeszcze jako chłopiec złapał bakcyla wyjazdów. Jak widać, pasja ta nie opuściła go do dziś. 

Urodził się w rodzinie kolejarskiej. Pradziadek był kierownikiem pociągów i jeździł na trasie Przemyśl – Lwów – Stryj. Kolejarzem
byli także dziadek i ojciec. Dzięki nim Artur Grocholski odbywał swoje pierwsze, małe podróże. – Jeździłem wtedy między miejscowościami na Podkarpaciu: domem rodzinnym a domami dziadków. Później, w szkole podstawowej, zaczęła się moja przygoda ze sportem, a dzięki harcerstwu odbywałem kolejne wyjazdy – mówi. Jednak jego marzenia były związane z morzem i pływaniem po odległych oceanach. – Z tego powodu postanowiłem zdawać na Wyższą Szkołę Morska w Gdyni. Na szczęście nie zaliczyłem egzaminu z fizyki i powróciłem do swojej sportowej pasji, zdając na AWF w Krakowie – wyjaśnia. W rezultacie ukończył kierunek nauczycielski, zdobywając dyplom trenera siatkówki, zaś pracę magisterską pisał z turystyki u Zygmunta Kruczka, specjalisty z zakresu turystyki i pilotażu. 

Adrenalina nie jest mi obca
Praca w turystyce nie jest wolna od stresu. Także Artur Grocholski ma wspomnienia bardziej i mniej zabawne związane ze swoją działalnością w branży. – Wciąż pamiętam sytuację sprzed wielu lat, kiedy podróżowałem po Indiach. Był to czas po zamordowaniu Indiry Gandhi. Byłem wówczas na trampingu w Delhi. Jako obcokrajowiec, wraz z moimi towarzyszami podróży, zostałem zmuszony do ucieczki do ambasady. Wśród atakujących, mordujących się Hindusów z Sikhami, uciekaliśmy dachami budynków z miejsca naszego noclegu do ambasady Polski – wspomina. Później również nie brakowało mu znacznej dawki adrenaliny. Tym razem jest to jednak wesołe wspomnienie trudności, jakie zawsze mogą pojawić się w pracy. – Przed Hotelem Orle Gniazdo w Szczyrku miałem zorganizować największy sylwestrowy pokaz pirotechniczny. Początkowo wszystko przebiegało bez zakłóceń. Problemem okazały się jednak obfite opady śniegu, które niemal całkowicie pokrzyżowały moje plany. Aby ustawić ładunki, musiałem zupełnie sam najpierw kopać tunele w śniegu, a następnie lokować w nich ładunki. Ze względu na kłopoty zdecydowałem się na ich ręczne odpalanie, co było niezwykle czasochłonne. Gdy wybiła już północ, w oknach hotelu pojawili się widzowie, a wszelkie próby zapalenia pochodni kończyły się niepowodzeniem przez wciąż padający mokry śnieg. W końcu została mi ostatnia pirotechniczna zapałka oraz dwie pochodnie. Do dzisiaj nie wiem, jak to się stało, że tą ostatnią zapałką udało się zapalić pochodnie, a potem odpalać pozostałe ładunki w zaplanowanej kolejności. Pokaz dokończyłem, czołgając się od ładunku do ładunku. Nigdy nie miałem tak wielkiej dawki adrenaliny i nie byłem tak blisko wybuchających ładunków. Na szczęście widzowie uznali pokaz za wyjątkowy i nikt nie zauważył moich problemów. Na koniec jednak – z powodu znacznego wysiłku – złapały mnie skurcze mięśni nóg – śmieje się. 

Najważniejsza jest rodzina
Od dzieciństwa uwielbia także sport. Jeszcze w szkole podstawowej trenował siatkówkę. Obecnie przede wszystkim jeździ na nartach. Poza tym interesuje się polityką, a dużo czasu poświęca swojej hodowli ryb. – Obserwacja ich podwodnego, kolorowego życia bardzo mnie uspokaja – tłumaczy. Jednak najlepszy relaks to dla niego przebywanie z rodziną.
– W pokonywaniu zawodowych i prywatnych trudności pomaga mi głównie żona Beata oraz dzieci – Michał, Ola i Kuba, które są moją największą chlubą – mówi. W pracy ceni dobrze rozumiejący się i wzajemnie uzupełniający się zespół. Twierdzi bowiem, że tylko nieustanna, solidna praca może przynieść sukces, co potwierdza wyznawana przez niego dewiza: „Przyjść pierwszym do pracy, wyjść ostatnim”. Mimo prowadzenia biur podróży we Wrocławiu i w Częstochowie znajduje czas na aktywność w organizacjach branżowych. Pełni funkcję prezesa Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Agentów Turystycznych. – Zaangażowałem się w jego tworzenie, ponieważ wierzę, że OSAT będzie instytucją skuteczną w sprawach dotyczących agentów turystycznych. Liczę, że nowi członkowie stowarzyszenia będą aktywnie uczestniczyć w jego pracach, a ich merytoryczny głos podniesie liczbę i jakość rozważanych, a następnie rozwiązywanych problemów – wyjaśnia.
Uważa, że w branży brakuje klarownych ustaw oraz umów pomiędzy organizatorami, pośrednikami a agentami. Choć karierę zawodową naszego bohatera można uznać za udaną, sam twierdzi, że prawdziwe, wielkie sukcesy ma jeszcze przed sobą. Z dotychczas przeprowadzonych działań najbardziej dumny jest m.in. z organizacji misji gospodarczej do USA, którą koordynował z Polski za pomocą faksu i telefonu. – To były zupełnie inne czasy, kiedy internet nie był na porządku dziennym. Dodatkowym utrudnieniem był fakt, że gdy nadzorowałem ów wyjazd, sam nie byłem jeszcze w Stanach. Na szczęście misja zakończyła się sukcesem – wspomina. MC



Curriculum vitae
Artur Grocholski
urodził się w 1958 roku. Jest absolwentem AWF w Krakowie. W 1989 roku założył własne biuro podróży „Sunny Turs”, a w 1992 kolejne „Reisekutsche”. Po dwóch latach przeniósł się jednak do Biura Podróży „Szar” założonego w 1991 roku przez jego żonę. Obecnie pełni również funkcję prezesa OSAT-u. Lubi wypoczynek z rodziną, jazdę na nartach, siatkówkę, politykę i akwarystykę. Jest żonaty, ma troje dzieci.
 

powrót

 
Sylwetka

»




»Katarzyna Krawiczyńska, właścicielka biura Herkules Express w Słupsku  » więcej





Newsletter

»

Zamów newsletter